"JO" - RECENZJA
Warszawski śledczy Borys Iwanicki przyjeżdża do niewielkiego miasteczka na...2025-04-15

2025-04-14
MEDLAE KICKBOXERÓW»2025-04-14
KANONADA TYTANÓW»2025-04-14
BEZ PRZEŁOMU»2025-04-07
TYLKO REMIS»

"CAŁE SZCZĘŚCIE" – RECENZJA 1
2019-03-05 15:12:03

Filmowa galanteria z Nordą w tle.
W pierwszą sobotę marca miałem okazję wybrać się do Filharmonii Kaszubskiej na przedpremierowy seans "Całego szczęścia" – komedii romantycznej Tomasza Koneckiego, która do kin w całej Polsce wejdzie pod koniec tego tygodnia, dokładnie na Dzień Kobiet. O samej imprezie pisać nie będę, gdyż wcześniej zrelacjonował ją redaktor Tuby Wejherowa; ograniczę się do dwóch innych wątków: filmowego i lokalnego.
To oczywiście nie "Kamerdyner" ani nie "Piaśnica". To pozycja czysto rozrywkowa, świąteczna oferta niezobowiązującego wypadu do kina – dla nas dodatkowo interesująca ze względu na usytuowanie akcji.
Komedie romantyczne to specyficzny gatunek filmowy. Swego czasu odświeżyły klasyczną formułę melodramatu – poprzez wprowadzenie lekkiego humoru i odejście od smutnych zakończeń. Następnie zawojowały kino popularne – co zaskutkowało obniżeniem poziomu, utratą świeżości, powtarzającą się sztampą. Dotyczy to zarówno kina zagranicznego, jak też – i to chyba szczególnie wyraziście – polskiego. Nie będę sypał konkretnymi tytułami; ale można by wymienić filmy autentycznie udane, filmy całkiem sympatyczne, filmy nadające się do ewentualnego obejrzenia oraz produkcje niewiarygodnie złe. Najnowszy obraz twórcy "Pół serio", "Ciała", "Testosteronu", "Lejdis", "Listów do M. 3" sytuuje się, moim zdaniem, gdzieś pośrodku tej skali; ale mogę nie być do końca obiektywny z uwagi na kaszubskie tło.
Świat przedstawiony jest w dość krzywym zwierciadle. Sylwetki bohaterów, zwłaszcza tych drugoplanowych, są zarysowane nader wyraziście – ale, niewątpliwie dla wzmożenia efektu komicznego, nie jest to wyrazistość pogłębionego psychologizmu, lecz pogranicze karykatury. Trudno tu nawet odwoływać się do wielu subtelnych portretów nakreślonych w komediach "nieromantycznych"; jednak, gdy ktoś nastawi się na zastaną konwencję, może pośmiać się z dyrygenta-safanduły, z jego ambitnej małżonki, z kumpla-muzyka, z namiętnej matematyczki czy ze starego rybaka obrażonego na globalizację. Niektóre gagi/dialogi wypadają sztucznie, ale trafiają się też pomysły świeże i autentycznie zabawne. Ciekawym i konsekwentnym zabiegiem reżyserskim są dwie czarno-białe retrospekcje, które charakteryzują i "ustawiają" dwoje głównych bohaterów. Padają też (przerwane nagle…) słowa, które rozładowałyby późniejszy zwrot akcji – tu nic więcej dodać nie mogę, by nie spoilerować! Co do innych niespodzianek – napomknę tylko ogólnie, że pojawi się też wybitny jazzman grający samego siebie, będzie też (nader zabawna) wzmianka o równie wybitnej wokalistce. Miłe jest też to, że – w przeciwieństwie do wielu innych kom-romów tego telewizyjnego producenta – nie wszyscy bohaterowie tego filmu są "przeciętnymi Polakami" mieszkającymi w apartamentowcach i rozbijającymi się sportowymi brykami. W przypadku gwiazdy fitnessu granej przez Romę Gąsiorowską tego typu luksusy mają akurat fabularne uzasadnienie (jest tak popularną celebrytką, że aż strach otworzyć lodówkę!), są też chyba ukazane jako swoisty kontrast (także wobec rozbitego życia osobistego byłej zawodniczki). Grający przeżywającego kryzys muzyka Piotr Adamczyk po raz kolejny udowadnia, że nie straszna mu rozmaitość decyzji zawodowych: nader wyraziste kreacje w kinie i telewizji (od totalnego fajtłapy po przerażającego gestapowca), częsty udział w kom-romach właśnie, twarz dużej kampanii reklamowej… Gratulacje należą się też chłopcu grającemu Filipa – z dziecięcymi aktorami różnie bowiem w polskim kinie bywało!
Co do miejsca… Bardzo się cieszę, że (poza paroma migawkami) akcja tej komedii nie toczy się w Warszawie. Nie dlatego, bym stolicy nie lubił – moja rodzina ze strony matki wywodzi się z Krakowskiego Przedmieścia, zawsze chętnie spaceruję po Starówce, Ogrodzie Saskim czy Łazienkach – ale, zapewne z wygodnictwa i dla oszczędności, jest ona stanowczo nadużywana jako tło akcji w polskich filmach i serialach. A na stołecznych opłotkach kraj się przecież nie kończy! Na pewno zaś, co wypomniałem pisząc o "Kamerdynerze", filmowcy jak dotąd nie doceniali Kaszub. Dość hermetyczny film Bera, migawki z Trójmiasta, a jeśli Kaszuby – to albo gdzieś w tle Szwajcaria Kaszubska, albo samo pobrzeże Bałtyku (także filmowane na terenach od Kaszub odległych). Tu zaś mamy tereny przedwojennego Powiatu Morskiego (Puck i Wejherowo) nieomal w całej okazałości! Te miasta grają siebie (a nie jakieś wyimaginowane miejscowości), wybrane zaś zostały przez samych twórców filmu (nie było to żadne miejskie zamówienie za ogromne pieniądze). Może dla urokliwej Nordy to pierwsza (no druga, po filmie Bajona) jaskółka czyniąca wiosnę?
Wejherowa nie jest zresztą aż tak bardzo dużo – co jest uzasadnione faktem, iż główny bohater to rodowity pucczanin. Najwięcej jest samej Filharmonii Kaszubskiej. Tu pozwolę sobie na złośliwą dygresję wobec wieloletniej opozycji w Radzie Miasta. Gdy bowiem burzony był gmach po byłej PZPR i stawiano nową siedzibę Wejherowskiego Centrum Kultury – w negatywnej kampanii wyborczej przedstawiano Filharmonię Kaszubską nie jako nazwę własną, ale jako "prawdziwą" filharmonię (że niby rządzący miastem wyburzyli dom kultury i stawiają filharmonię, że gdzie teraz znajdą muzyków i melomanów). A w tym filmowym Wejherowie rzeczywiście działa filharmonia – i słuchaczy jest pod dostatkiem. Poza tym mamy krótki rajd Marty i Roberta ulicą Wałową, zakończony na wejherowskim rynku. Tu już niezłośliwa dygresja. Niewiele wprawdzie tej Wałowej widać w filmie (może nawet szkoda: to nietypowa i malownicza uliczka tyłów kamienic), ale jednak została wybrana na tło komedii romantycznej; przed rewitalizacją centrum miasta – dałoby się tam nakręcić chyba tylko kryminał lub dramat społeczny… W części wejherowskiej mignęła przez chwilę postać naszego Włodarza. Podobnie zresztą było w "Kamerdynerze". Może – jeśli jakieś kolejne filmy powstaną wkrótce w Grodzie Wejhera – nasz Pan Prezydent, wzorem Alfreda Hitchcocka, pojawiałby się w każdym z nich? Byłaby to nader sympatyczna "nowa świecka tradycja"! W "Całym szczęściu" pokazany jest też pucki rynek, pucka fara oraz imponująca panorama miasta od strony zatoki. Jest też sporo plenerów nadmorskich. A gdy z Żoną wracaliśmy przez wieczorne Wejherowo – zgodnie stwierdziliśmy, że sporo efektownych plenerów filmowych jeszcze by się w naszym mieście znalazło. Może ktoś z filmowego światka wybierze północną część Kaszub do zupełnie innej opowieści…
Mnie niezmiennie – obok oczywiście ekranizacji "Życia i przygód Remusa" – marzy się film fabularny o II wojnie światowej w Wejherowie (m.in. przemowa Forstera, los burmistrza Bolduana i siostry Kotowskiej, akcja "Dworzec"…) oraz "pielgrzymkowy" odcinek "Ojca Mateusza" (np. z odnalezieniem wśród kalwaryjskich kapliczek skarbu Wejherów!).
Na razie jednak życzę wszystkim Państwu chwil bezpretensjonalnej zabawy na "Całym szczęściu" – zaś Paniom zdrowia i radości z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet!
Jan Plata-Przechlewski
foto: materiały prasowe NextFilm
-
2025-04-18
-
2025-04-11
-
2025-04-08
2025-04-18 10:29:25
NAJNOWSZE OKAZJE
NAJNOWSZE TUBONY
NAJNOWSZE GAZETKI
swoich znajomych!
z innymi!